Jan Skórzyński
Czerwiec ’76
24 czerwca 1976 roku premier Piotr Jaroszewicz zapowiedział w Sejmie podwyżkę cen żywności. Mięso i ryby miały kosztować o 69 proc. więcej, cukier o 90 proc. W dodatku zapowiadane rekompensaty były skonstruowane w sposób uderzająco niesprawiedliwy – największe kwoty mieli otrzymać najlepiej zarabiający. Podwyżka oznaczała drastyczny wzrost kosztów utrzymania, była przekreśleniem obietnicy „dostatniego życia”, którą Edward Gierek firmował swoje rządy. Premier przedstawił ją jako projekt, choć nowe cenniki były już wydrukowane i rozwożone milicyjnymi konwojami do województw. „Konsultacje społeczne” miały trwać jeden dzień, przybrały jednak obrót zgoła niespodziewany.
Od rana 25 czerwca ludzie manifestowali w całej Polsce swój sprzeciw. Niekiedy podejmowali otwarty strajk, częściej po prostu nie przystępowali do pracy, domagając się rozmowy z władzami i anulowania nowych cen. Krótkotrwałe strajki wybuchły w tradycyjnych punktach zapalnych: w Stoczni Gdańskiej, w zakładach Szczecina, Elbląga, Łodzi i Warszawy. Strajkowano także w wielu innych miastach. Władze oszacowały liczbę strajkujących na 80 tys. osób, co można przyjąć za dolną granicę skali protestu. Gdyby nie szybkie odwołanie podwyżki cen, robotniczy bunt mógłby przybrać znacznie bardziej gwałtowną postać. Przedsmak tego, co mogło się dziać w całym kraju, gdyby władze nie ustąpiły, przyniosły wydarzenia w Radomiu, Ursusie i Płocku.
W Radomiu strajk zaczęli robotnicy fabryki metalowej im. Generała Waltera. Szybko dołączyli do nich inni. Jak w Poznaniu w 1956 roku i na Wybrzeżu w 1970 roku robotnicy ruszyli pod lokalną siedzibę partii, domagając się rozmowy z władzami i odwołania podwyżki. Po kilku godzinach zniecierpliwiony tłum wdarł się do gmachu. Znaleziona w nim szynka i inne niedostępne w sklepach artykuły wzbudziły wściekłość. Budynek podpalono. Miasto ogarnęła antykomunistyczna rewolta. Na ulicach budowano barykady, podpalano samochody, dewastowano sklepy. Zaatakowana została także Komenda Wojewódzka MO. Wtedy do akcji wkroczyły oddziały ZOMO wyposażone jedynie w pałki – bez broni palnej. Walki trwały do nocy.
W Ursusie zastrajkowała załoga zakładów mechanicznych. Po próbie rozmów z dyrekcją, która skończyła się niczym, pracownicy wyszli na tory kolejowe i zablokowali ruch pociągów. ZOMO zaatakowało wieczorem, gdy zaczęto już rozchodzić się do domów. Milicjanci rozpoczęli systematyczną pacyfikację, przeczesując ulice, zatrzymując i bijąc podejrzanych o udział w proteście. Podobnie wyglądała ta noc i następne dni w Radomiu.
Strajki w Ursusie
Także w Płocku, gdzie strajk rafinerii i manifestacja pod miejscowym KW PZPR przebiegały dość spokojnie, milicja uderzyła już po odwołaniu podwyżki, dosięgając często przypadkowych ludzi. Zatrzymani byli bestialsko bici – areszty we wszystkich trzech miastach zamieniły się w izby tortur. Przerażone rozmiarami protestów Biuro Polityczne KC PZPR późnym popołudniem zdecydowało o odwołaniu podwyżki, co wieczorem w TVP ogłosił premier Piotr Jaroszewicz. Na uczestników buntu spaść jednak miała karząca ręka władzy.
Wiece i listy
Na przełomie czerwca i lipca 1976 r. przez Polskę przetoczył się propagandowy spektakl poparcia dla władz, który miał uratować autorytet ekipy rządzącej zmuszonej do wycofania się z podwyżek cen. W wiecach na stadionach wzięły udział dziesiątki tysięcy ludzi. Wyznaczeni przez partię mówcy piętnowali „warchołów” z Radomia i Ursusa i wychwalali „bezgranicznie oddanego sprawom klasy robotniczej i narodu” Edwarda Gierka.
Na uczestnikach buntu reżim wziął brutalny odwet. Na aresztowanych czekały ścieżki zdrowia – szpaler milicjantów bił gdzie popadnie każdego zatrzymanego. Jeszcze mocniej bito w trakcie przesłuchań, by wymusić przyznanie się do winy. Na podstawie uzyskanych w ten sposób zeznań zapadały wyroki. Sąd Rejonowy w Radomiu zaczął pracę już 26 czerwca wieczorem. Dodatkową formą represji było wyrzucanie z pracy. Zwolnieniu często towarzyszył tzw. wilczy bilet, czyli kilkumiesięczny zakaz zatrudnienia.
W obronie napiętnowanych robotników stanęła grupa opozycyjnej inteligencji, uformowana wokół protestów przeciwko zmianom w Konstytucji PRL. Jeszcze w grudniu 1975 r. w Liście 59 – nazwa od liczby sygnatariuszy – napisanym przez Jana Olszewskiego, Jacka Kuronia i Jakuba Karpińskiego domagano się wolności sumienia i praktyk religijnych, swobody działania niezależnych związków zawodowych, prawa do strajku, zniesienia cenzury, wolności nauki, niezawisłości sądów i wolnych wyborów.
27 czerwca 1976 r. Olszewski, Kuroń, Karpiński i Jan Józef Lipski przyjechali do Zakładu dla Niewidomych w podwarszawskich Laskach, gdzie Adam Michnik pisał książkę „Kościół, lewica, dialog”. Byli przekonani, że nie może się powtórzyć rok 1970, gdy inteligencja pozostała bierna wobec wystąpień robotników. W wydanym nazajutrz oświadczeniu, znanym jako List 14, solidaryzując się z robotnikami, postulowali „istotne poszerzenie swobód demokratycznych”, wolność zrzeszeń i niezależność prasy. List podpisali także Ludwik Cohn, Stefan Kisielewski, Edward Lipiński, ks. Stanisław Małkowski, Józef Rybicki, Władysław Siła-Nowicki, Aniela Steinsbergowa, Adam Szczypiorski, Wacław Zawadzki i ks. Jan Zieja.
2 lipca powstało Oświadczenie 15, którego autorem był Antoni Macierewicz. Połączyło ono trzy środowiska młodej opozycji – harcerskiej Gromady Włóczęgów, marcowych „komandosów” i działaczy Klubu Inteligencji Katolickiej. Potępiono w nim kampanię władz i udział „milczącej rzeszy spędzonej na stadiony inteligencji”. Przypomniano studenckie hasło z 1968 r.: „Nie ma chleba bez wolności”. Protesty inteligenckie i robotnicze idą w tym samym kierunku – stwierdzano – wprowadzenia demokratycznych form sprawowania władzy w postaci niezależnych związków zawodowych, wolnych wyborów i wolnej prasy. Poza Macierewiczem list podpisali m.in. Wojciech Arkuszewski, Seweryn Blumsztajn, Andrzej Celiński, Krzysztof Hagemajer, Jan Lityński, Kazimierz Wóycicki i Barbara Toruńczyk.
List solidarnościowy ogłosili też studenci Uniwersytetu Warszawskiego, dziękując robotnikom, którzy zmusili rząd do uwzględnienia opinii społecznej. Odpowiedzialność za gwałtowne formy protestu – pisali – „ponoszą władze, które odebrały społeczeństwu wszelkie inne sposoby wyrażania swej woli”. Wyrażali „stanowczy sprzeciw wobec aresztowań, represji i gróźb użytych pod adresem uczestników robotniczych wystąpień”. List podpisało 21 osób, w tym Jan Cywiński, Ludwik Dorn, Stefan Kawalec, Sergiusz Kowalski, Stanisław Krajewski, Małgorzata Łukasiewicz, Wojciech Sawicki, Piotr Stasiński, Andrzej Zdziarski. Poparli swoje słowa czynami, jeżdżąc z pomocą do Radomia i Ursusa.
Odwet na robotnikach, śmierć księdza
4 lipca 1976 r. zginął w wypadku Antoni Słonimski. Śmierć niepokornego poety, lidera opozycyjnych literatów, sygnatariusza Listu 34 i Listu 59, zbiegła się z końcem pewnej epoki. W nowej formule opozycyjności wysłanie listu otwartego do władz nie było finałem politycznego zaangażowania, lecz jego początkiem.
Przejawem nowych form sprzeciwu wobec systemu komunistycznego był program Polskiego Porozumienia Niepodległościowego wydrukowany w lipcowo-sierpniowym numerze paryskiej „Kultury”. Jego twórcy – Zdzisław Najder, Jan Olszewski, Wojciech Włodarczyk i Jan Zarański – za najważniejsze uważali odzyskanie suwerenności, swobód obywatelskich i budowę wielopartyjnej demokracji. Podkreślali, że należy „występować solidarnie, nie dopuszczając do tego, aby o gwałcone prawa całego narodu dopominała się tylko jedna grupa społeczna”.
Tymczasem wciąż trwały aresztowania w Radomiu i Ursusie. Milicja często łapała przypadkowych ludzi, władze zdecydowały jednak, że ze względów propagandowych najlepiej będzie, gdy znajdą się wśród nich osoby niepracujące, mające przestępczą przeszłość. Uczestnik czerwcowych protestów miał mieć twarz złodzieja, pijaka i bumelanta.
W sumie zatrzymano blisko 1 tys. osób, ponad 600 osób stanęło przed kolegiami ds. wykroczeń lub sądami. Początkowe wyroki nie spełniły oczekiwań komunistycznych przywódców – były zbyt niskie. Po interwencji premiera Piotra Jaroszewicza i sekretarza KC PZPR Stanisława Kani zostały podwyższone. Procesy były kpiną z poczucia sprawiedliwości. Wobec oskarżonych robotników zastosowano reguły odpowiedzialności zbiorowej – każdy odpowiadał za całość szkód powstałych w wyniku demonstracji. Za dowody wystarczyły świadectwa milicjantów i wymuszone biciem zeznania. Skargi na tortury w śledztwie sędziowie ignorowali. Dotkliwą karą za udział w strajku było wyrzucenie z pracy. Ten proceder objął w Polsce kilka tysięcy ludzi, pozostawiając całe rodziny bez środków do życia.
Straszny odwet bezpieka wzięła na księdzu Romanie Kotlarzu z parafii w Pelagowie, który 25 czerwca przyłączył się do radomskiej demonstracji. Wyrażał także poparcie dla robotników w późniejszych kazaniach. W lipcu i sierpniu anonimowi bojówkarze wielokrotnie urządzali nocne najazdy na jego plebanię. „Bijemy cię za to, żeś robotników bałamucił, w głowach im przewracałeś” – mówili torturowanemu kapłanowi. Maltretowany duchowny zmarł 18 sierpnia. Inną ofiarą śmiertelną odwetowej akcji milicji był Jan Brożyna z Radomia, zmarły w wyniku pobicia w końcu czerwca.
Informacje o skali represji z wolna docierały do środowisk opozycyjnych. Zaczęto zbierać pieniądze na pomoc i szukać kontaktu z poszkodowanymi.
Przed salą sądową
Gdy 16 lipca 1976 r. rozpoczynał się proces uczestników czerwcowych protestów w Ursusie, oskarżeni nie byli sami w gmachu Sądu Wojewódzkiego w Warszawie. Aby zademonstrować swoją solidarność, do sądu przyszło tego dnia wielu ludzi opozycji, m.in.: Teresa Bogucka, Seweryn Blumsztajn, Ludwik Dorn, Stefan Kawalec, Jacek Kuroń, Jan Józef Lipski, Jan Lityński, Antoni Macierewicz, Adam Michnik, Jan Olszewski, Wojciech Ostrowski, Joanna Szczęsna, Barbara Toruńczyk, Henryk Wujec i Wojciech Ziembiński.
Joanna Szczęsna
Na salę rozpraw nie zostali wpuszczeni. Blokował ją kordon milicjantów i tajniaków z SB. Wejść nie udało się również adwokatom – Stanisławowi Szczuce i Tadeuszowi de Virion. Do środka dostała się jedynie dziennikarka tygodnika „Literatura” Marta Miklaszewska, prywatnie żona Olszewskiego. Z jej relacji dowiedziano się o łamaniu elementarnych procedur sądowych i biciu w śledztwie. To samo opowiadały rodziny podsądnych.
„W pewnym momencie człowiek, którego brata sądzono właśnie za drzwiami, wstał, ściągnął koszulę i pokazał mi czarne od razów plecy – wspominał Kuroń. – Tak dowiedziałem się o »ścieżkach zdrowia«”. Jeszcze tego dnia rodzinom oskarżonych robotników przekazano pierwsze pieniądze. Matki i żony dostały też kwiaty. Te gesty współczucia okazane ludziom niszczonym przez machinę komunistycznego państwa były niezwykle ważne.
Następnego dnia w gmachu sądów zebrała się jeszcze liczniejsza grupa opozycjonistów. Wspomina Wujec: „Usiłowałem się zapisać do wejścia na salę, stając w kolejce z całymi rodzinami (tu zostały nawiązane pierwsze kontakty). Niektóre osoby z tych rodzin chciały napisać podanie o widzenie czy wypiskę, nie wiedziały, jak to robić, więc Gajka [Grażyna Kuroniowa], która już miała doświadczenie, pomagała”. Nieufność ludzi z Ursusa wobec warszawskich inteligentów przezwyciężyła Małgorzata Łukasiewicz, pocieszając rozpaczające kobiety. „Jeszcze na korytarzu sądowym podszedł do mnie Antek [Macierewicz] i zapytał, czybym się nie włączył w akcję pomocy dla tych ludzi – relacjonuje Wujec. – Zgodziłem się”.
Drastyczne wyroki – od trzech do pięciu lat więzienia – które zapadły w procesie, umocniły postawy solidarności w środowisku opozycyjnym. Robotnikom z Ursusa zaoferowano darmową pomoc opozycyjnych adwokatów. Jan Olszewski i Władysław Siła-Nowicki przyjęli pierwsze pełnomocnictwa jako obrońcy uczestników Czerwca. Informacje o prześladowaniach i skandalicznym przebiegu rozpraw przekazano korespondentom zagranicznym. Kuroń spotkał się z pracownikami agencji AP i Reuters, Lipski – z dziennikarką niemieckiej agencji DPA.
Z rozmów z robotniczymi rodzinami wyłaniał się obraz zaszczutych ludzi – wyroki na mężów i ojców oznaczały pozbawienie ich środków do życia. Było jasne, że aby im realnie pomóc, potrzeba będzie czegoś więcej niż jednorazowe gesty. Po zakończeniu procesu w położonym nieopodal sądu na Lesznie mieszkaniu Miklaszewskiej zastanawiali się nad tym Kuroń, Lipski, Lityński i Macierewicz. Zwolennikiem natychmiastowego działania był ten ostatni, pozostali mieli wątpliwości, czy uda się zmobilizować ludzi podczas wakacji. Jednak Macierewicz podjął się zorganizowania regularnej akcji pomocy od zaraz. W następnych tygodniach młodzież z harcerskiej Czarnej Jedynki i z Klubu Inteligencji Katolickiej rozpoczęła wyjazdy do Ursusa.
Kościół, opozycja, dialog
Podczas gdy do rodzin robotników z Ursusa docierali pierwsi opozycyjni emisariusze, w kraju i za granicą rosła presja na władze PRL, by przerwały represje. O prześladowanych uczestników protestów z czerwca 1976 r. upomniał się Kościół katolicki.
Biskupi prosili o zaniechanie represji karnych i przywrócenie do pracy zwolnionych. 19 lipca osobisty list do Edwarda Gierka wystosował w tej sprawie kardynał Stefan Wyszyński. Prymas apelował o „wyrozumienie sytuacji ludzi ciężko pracujących, zaspokajanie ich słusznych postulatów, większą swobodę wypowiadania swoich poglądów, rzetelniejszą informację, a zwłaszcza poskromienie nieopanowanych metod milicji”. List przekazał Stanisławowi Kani z kierownictwa PZPR biskup Bronisław Dąbrowski. „Propaganda i ekspedycje z Golędzinowa [garnizon ZOMO] źle służą polskiej racji stanu” – przekonywał sekretarza biskup. Polityka represji i odwetu prowadzi donikąd, a milicja „nie wychowa społeczeństwa”.
Jacek Kuroń postanowił odwołać się do opinii zagranicznej – napisał 18 lipca list otwarty do Enrico Berlinguera, szefa Włoskiej Partii Komunistycznej. Berlinguer i jego partia próbowali pogodzić komunizm z zasadami demokratycznymi. Odmowa interwencji w obronie polskich robotników zepsułaby ten wizerunek. Warszawa nie mogła z kolei zignorować głosu najsilniejszej partii komunistycznej na Zachodzie.
Zaraz po wysłaniu listu Kuroń został powołany na ćwiczenia wojskowe, ale sprawę podjęła prasa włoska, a dziennik watykański „L’Osservatore Romano” opublikował cały list. 20 lipca komuniści z Italii interweniowali w Warszawie, wyrażając zaniepokojenie procesami, blokadą informacyjną, i wzywając polskich towarzyszy do umiarkowania.
W końcu miesiąca rozpoczęło się zwalnianie skazanych przez kolegia robotników Radomia i Ursusa. Apel do zagranicznej instytucji okazał się w pewnej mierze skuteczny.
23 lipca do zachodniej opinii publicznej zwróciło się trzynastu polskich intelektualistów. Autorami „Apelu 13” byli Stanisław Barańczak, Kazimierz Brandys i Adam Michnik. Podpisali go także Jacek Bocheński, Andrzej Kijowski, Stefan Kisielewski, Ryszard Krynicki, Edward Lipiński, Jan Józef Lipski, Halina Mikołajska, Marek Nowakowski, Julian Stryjkowski i ks. Jan Zieja. W liście do francuskiego pisma „Le Nouvel Observateur” wezwano tych, którym „droga jest sprawa demokratycznego socjalizmu, wszystkich, którzy bronili prześladowanych w Chile i Hiszpanii, w Czechosłowacji i ZSRR”, aby domagali się uwolnienia polskich robotników. Wśród wymienionych w apelu adresatów znaleźli się wybitni pisarze: Saul Bellow, Heinrich Böll, Günter Grass, Eugene Ionesco, André Malraux, Arthur Miller, Ignazio Silone i Jean-Paul Sartre. Przywołanie przykładów Chile i Czechosłowacji pozwalało umieścić sprawę polskich robotników w tej samej kategorii politycznych prześladowań i skupić uwagę liberalno-lewicowych obrońców praw człowieka na represjach w PRL.
Polska jest wspólną własnością
Pomocą dla prześladowanych robotników z Ursusa jako pierwsi zajęli się latem 1976 roku Antoni Macierewicz i Wojciech Onyszkiewicz. „W domu, do którego trafiłem, panował przygnębiający smutek – opowiada Onyszkiewicz o swoim pierwszym wyjeździe do Ursusa. – Sam fakt mojego przyjścia, przyniesienia jakichś pieniędzy od razu zmienił atmosferę. Wracałem stamtąd w euforii, bo zdałem sobie sprawę, że nawet jeśli uda się nam dotrzeć tylko do nielicznych, to nasza akcja ma głęboki sens. Bo dzięki takim działaniom można z powrotem nawiązać porwane więzi społeczne”.
Sztab akcji z Macierewiczem i Onyszkiewiczem tworzyli także związani z „Czarną Jedynką” Piotr Naimski i Dariusz Kupiecki. Wysyłani przez nich harcerscy emisariusze odszukiwali rodziny skazanych bądź wyrzuconych z pracy robotników. Zaczęto od adresów uzyskanych podczas lipcowego procesu, tam zdobywano następne. Ludziom wypchniętym przez władze poza nawias społeczeństwa oferowano pieniężne zapomogi, pomoc w przygotowywaniu pism do sądu i kontakt z adwokatami, ale też w zajęciach domowych i opiece nad dziećmi.
Uczestniczyło w tym przedsięwzięciu kilkadziesiąt osób, głównie studenci i młodzi pracownicy naukowi – Jan Ajzner, Mirosław Chojecki, Urszula Doroszewska, Ludwik Dorn, Wojciech Fałkowski, Marcin Gugulski, Krzysztof Hagemajer, Stefan Kawalec, Barbara Kunicka-Felicka, Krzysztof Łączyński i inni. Na początku sierpnia dołączyli Henryk Wujec i młodzi ludzie z Klubu Inteligencji Katolickiej: Jan Tomasz Lipski, Jacek Michałowski, Ewa Wielowieyska, Agnieszka Wolfram, Irena Wóycicka, Rafał Zakrzewski. W akcję pomocy włączyli się także m.in.: Andrzej Batorski, Alina Cała, Elżbieta Jasińska, Antonina Krzysztoń, Helena i Witold Łuczywo.
28 lipca 1976 roku list „Do prześladowanych uczestników robotniczego protestu” wystosował znany pisarz Jerzy Andrzejewski. „W przekonaniu (…) że moje myśli i uczucia podziela wielu moich przyjaciół pisarzy oraz szerokie rzesze polskiej inteligencji postępowej, zwracam się do Was w tych ciężkich dla Was dniach, z wyrazami szacunku i solidarności, a także ze słowami otuchy i nadziei – pisał. – Istnieją w Polsce ludzie, którzy uodpornieni na fałsz i obłudę, zachowawszy zdolność odróżniania prawdy od kłamstwa, widzą w Was (…) bojowników o prawdziwą demokrację socjalistyczną oraz swobody społeczne, bez których wolność zamiera, oszukańczy frazes zaczyna rządzić życiem publicznym. (…) Domagamy się amnestii dla niewinnie skazanych i więzionych, zwolnienia bezpodstawnie aresztowanych, rehabilitacji skrzywdzonych i oszkalowanych, przywrócenia możliwości pracy tym, którzy jej zostali pozbawieni. Dopóki choć jeden z Was, uczestników robotniczego protestu, będzie narażony na przemoc i gwałt, przymusowo oddzielony od rodziny i społeczeństwa lub szykanowany w pracy oraz w życiu cywilnym, będziemy (…) stawać w obronie Waszej: POLSKA jest nie tylko naszą wspólną ojczyzną, lecz również wspólną własnością. Brońmy jej!”.
Akces pisarza do akcji pomocy robotnikom miał kapitalne znaczenie i przydawał opozycji publicznej wiarygodności. W jego liście odnaleźć można najważniejsze motywy, które niepokorną inteligencję przywiodą dwa miesiące później do powołania Komitetu Obrony Robotników.
Kartoteka ursuska
Młodym warszawskim inteligentom nie było łatwo przełamać nieufność robotniczych rodzin, do których docierali latem 1976 roku z ofertą pomocy.
Harcerze z Czarnej Jedynki byli wszakże do tego nieźle przygotowani dzięki stosowanym w drużynie metodom wychowawczym. Pomagał im także list Jerzego Andrzejewskiego, którego nazwisko wszyscy znali z lektury szkolnej. Tak opowiadał o tym Marcin Gugulski: „Pojechałem do Opaczy na osi kolejki WKD i tam zastałem wszystkich, co zresztą było sceną częstą, siedzących przy stole i popijających wódkę. (…) Najbardziej zażywny i najmłodszy to był ten właśnie, który wyszedł po odsiedzeniu miesiąca w areszcie. W rozmowie brała udział cała liczna rodzina. (…) Miałem ze sobą w formie takiego glejtu – jakby ktoś zapytał: »A coś ty za jeden? A może z UB?«, bo i takie teksty słyszałem – (…) przygotowany na bibułce list Jerzego Andrzejewskiego. Więc położyłem ten list na stole, ojciec rodziny wziął go, przeczytał uważnie i w pewnym momencie mówi: »No dobrze, ale kto to jest ten Jerzy Andrzejewski?«. Na to żona mówi: »No co ty? To największy polski pisarz!«. (…) No i zostałem uznany za swojego”.
Akcja pomocy robotnikom z Ursusa była zorganizowana z harcerską sprawnością. Obowiązywał podział zadań. Jedni zajmowali się koordynacją działań, gromadzeniem informacji, inni zbiórką pieniędzy, jeszcze inni wyjazdami do objętych opieką rodzin. Z obawy przed podsłuchem nie rozmawiano o tym przez telefon, a w stanowiącym kwaterę główną mieszkaniu Piotra Naimskiego ważne informacje przekazywano sobie na kartkach.
Niemal codziennie po pracy jeździł pod Warszawę Henryk Wujec. „Jeździliśmy do Ursusa lub okolicznych miejscowości i ileś kilometrów przemierzaliśmy, często chodząc po jakichś opłotkach, psy nas tam ganiały po tych wsiach, żeby dotrzeć do wszystkich adresów” – relacjonował. Dzień kończył się wizytą u Naimskiego. „Piotrek (…) miał prowadzić »centralę«, więc zawsze po każdej jeździe, gdzieś tak około dwudziestej czwartej, kiedy wracała z Ursusa ostatnia kolejka, szło się do niego, zdawało sprawozdanie, on to notował i wtedy można było wrócić do domu”.
Informacje te trafiały do kartoteki akcji pomocy robotnikom w Ursusie prowadzonej przez Dariusza Kupieckiego z pomocą Ludwiki Wujec i Aliny Całej. Pracujący w Instytucie Maszyn Matematycznych PAN Kupiecki prowadził kartotekę na małych perforowanych kartach, tzw. fiszkach. Na każdej karcie widniało imię i nazwisko osoby represjonowanej, ewentualnie adres, historia aresztowania, historia spraw w kolegiach i w sądzie, informacja o pobiciu, data zwolnienia z więzienia, informacja o wyrzuceniu z pracy, nazwisko adwokata. Były też wiadomości o sytuacji rodzinnej, dzieciach, o tym, czy żona pracuje.
Uratowana przed licznymi rewizjami kartoteka ursuska znajduje się dziś w archiwum Ośrodka Karta. Obejmuje 211 osób, ale nie wszystkie spośród odnotowanych zostały objęte stałą opieką. W pierwszym okresie – od lipca do września – stałej pomocy udzielano 67 rodzinom represjonowanych pracowników Ursusa.
Na fiszkach kartoteki zapisywano również wydatki. Początkowo finansowane były tylko wydatki sądowe (grzywny) i więzienne (wypiska itp.), ale w przypadkach wielkiej biedy i długotrwałego braku pracy wypłacano stałe zasiłki socjalne. Ich wysokość była różna – od 1 tys. do 3,5 tys. zł (przeciętna pensja wynosiła wówczas ok. 3 tys. zł). Gdy trzeba było pomagać przez wiele miesięcy, w grę wchodziły więc poważne sumy. Zebranie pieniędzy na pomoc było kolejnym zadaniem środowisk opozycyjnych.
Zbiórka
Pomoc dla ofiar represji po czerwcu 1976 r. wymagała dużych funduszy. Ich zdobycie było ważną częścią wysiłków opozycji. Początkowo pieniądze na akcję pomocy robotnikom pochodziły z opozycyjnej kasy zapomogowej, którą dysponowali Jan Józef Lipski, Jan Olszewski i Jacek Kuroń. Składały się na nią darowizny prywatnych osób, takich jak Melchior Wańkowicz, który zapisał w testamencie pokaźną sumę na takie cele. Fundusz zasiliło także Duszpasterstwo Miłosierdzia działające przy parafii św. Trójcy w Warszawie. Do kraju docierały też pieniądze od środowisk emigracji politycznej. Pierwszą zbiórkę na pomoc materialną dla robotników w kraju zorganizował na prośbę Ludwika Cohna przywódca emigracyjnego PPS Adam Ciołkosz. Na początku września zebrane w Wielkiej Brytanii pieniądze trafiły do Warszawy. W październiku w Londynie powstanie Obywatelski Komitet Zbiórki na Pomoc Ofiarom Wydarzeń Czerwcowych z Edwardem Raczyńskim na czele. Fundusze dla opozycji w kraju systematycznie przekazywała także paryska „Kultura” oraz Polonia z USA i Kanady.
Pieniądze pochodziły jednak początkowo przede wszystkim z datków warszawskiej inteligencji. Rozpoczęta 16 lipca na korytarzu sądu zbiórka trwała przez następne miesiące wśród pisarzy, aktorów, naukowców i studentów. Do akcji włączyli się niektórzy proboszczowie, przeprowadzając zbiórkę na rzecz ofiar represji w swoich parafiach. Nie sposób wymienić wszystkich biorących udział w tej obywatelskiej kampanii. W środowisku literackim szczególnie aktywni byli Wiktor Woroszylski i Marian Brandys. Wśród aktorów – Halina Mikołajska, Jerzy Markuszewski i Maciej Rayzacher. W PAN zajmowała się tym m.in. Helena Hagemejer, w warszawskiej Akademii Medycznej – Janina Woroszylska. W Łodzi pieniądze zbierali Ewa i Jacek Bierezinowie, Witold i Anna Sułkowscy, w Poznaniu Stanisław Barańczak, w Gdańsku Bogdan Borusewicz, Aleksander Hall i Arkadiusz Rybicki. Z pewnością w zbiórce uczestniczyło znacznie więcej osób. Często był to pierwszy krok w stronę zaangażowania w inne działania opozycji.
Cała akcja opierała się na zaufaniu. „Pieniądze dawano robotnikom bez żadnych pokwitowań – pisał Stefan Kawalec w 1979 r. – Nie dawano także pokwitowań osobom wpłacającym na cele pomocy. (…) Ludzie dawali pieniądze znajomym lub obcym osobom i ufali, że dotrą one do KOR-u i zostaną przekazane robotnikom”. To założenie się sprawdziło – żadne przypadki sprzeniewierzenia nie są znane.
Z pomocą finansową pospieszyli również zachodni intelektualiści, do których apelowano w końcu lipca. W połowie sierpnia katolicki myśliciel Jean-Marie Domenach wezwał chrześcijańskie i socjalistyczne związki zawodowe do czynnej solidarności z polskimi robotnikami. Głos zabrali także Heinrich Böll i Günter Grass. „W skazaniu robotników, którzy strajkowali przeciw podwyżce cen z 24 czerwca 1976 r., widzimy smutną powtórkę wydarzeń z 1970 r.” – stwierdzili niemieccy pisarze. Adresaci „Apelu 13” – m.in. Bellow, Ionesco i Sartre – wspólnie zaprotestowali przeciwko maltretowaniu czerwcowych manifestantów. „Polscy robotnicy przez cierpienia i dzięki odwadze, ale także dzięki wyraźnie sprecyzowanym celom buntu zdobyli sobie prawo do posiadania własnych organizacji” – napisali. Böll przeznaczył na pomoc całe honorarium za swoje książki wydane w Polsce. Pokaźną kwotę dla polskiej opozycji przekazał również Max Frisch. W ich ślady poszli kilka miesięcy później Jorge Semprún, Simone de Beauvoir, Jean-Paul Sartre i inni.
Kierunek Radom
Aż do połowy sierpnia 1976 r. akcja pomocy dla uczestników protestów czerwcowych ograniczała się do Ursusa. Powodem był brak kontaktu warszawskich środowisk opozycyjnych z represjonowanymi w Radomiu. W końcu udało się go uzyskać dzięki jednemu z aresztowanych robotników, który znalazł się w jednej celi z radomiakami. Zorganizowanie pomocy w Radomiu stanowiło duże wyzwanie – represje obejmowały tu znacznie większą liczbę ludzi, były brutalniejsze, a warunki życia o wiele gorsze. Trudniejszy był także dojazd z Warszawy.
Organizacji wyjazdów do odległego o 100 km miasta podjął się Mirosław Chojecki, pracownik Instytutu Badań Jądrowych, który uczestniczył już w akcji ursuskiej. Z pomocą do Radomia jeździli także Bogumił Studziński, Andrzej Rosner, Zofia i Zbigniew Romaszewscy, Jan Lityński, Konrad Bieliński, Bogusława Blajfer, Joanna Jankowska, Grzegorz Boguta, Jan Krzysztof Kelus, Urszula Sikorska, Bronisław Komorowski, Eugeniusz Kloc, Jacek Kleyff, Joanna Szczęsna, Krystyna i Stefan Starczewscy, Bogdan Zalega, Agnieszka Wolfram, Jan Cywiński, Rafał Zakrzewski i wielu innych. Odnajdywali represjonowane rodziny, szacowali zakres potrzebnej pomocy, organizowali pomoc lekarską, przywozili pieniądze i kierowali do adwokatów. Wszystko odnotowywano w kartotece radomskiej, którą prowadzili Romaszewscy. Inne grupy jeździły na procesy, aby zademonstrować solidarność z sądzonymi robotnikami.
Opozycyjni emisariusze zajmowali się również zbieraniem informacji. „Od ludzi, do których trafialiśmy – wspomina Jan Cywiński – trzeba było się dowiedzieć, jak wyglądały strajki, starcia pod radomskim Komitetem Wojewódzkim i akcja ZOMO; jak zachowywała się milicja na komendach wobec zatrzymanych (okazało się, że w Radomiu było ich ponad 600), kogo wyrzucono z pracy (w Radomiu prawie tysiąc osób)”. Jednym z celów było ujawnienie skali odwetu władz na robotnikach. Drugim – udokumentowanie łamania prawa przez milicję i złożenie skargi do prokuratury. „Namawialiśmy wszystkich bitych przez milicję, żeby takie skargi składali” – pisze Cywiński. Od jesieni 1976 r. do wiosny 1977 złożono ponad sto takich skarg. W prokuraturze i sądach sprawami represjonowanych zajmowali się adwokaci: Andrzej Grabiński, Witold Lis-Olszewski, Jan Olszewski, Władysław Siła-Nowicki i Stanisław Szczuka. Pracowali pro bono.
W ciągu pierwszych tygodni zdołano zidentyfikować 70 uwięzionych i dotrzeć z pomocą do 30 rodzin. Potrzeby były jednak znacznie większe. Organizatorzy akcji zdali sobie sprawę, że aby temu zaradzić, trzeba będzie zebrać o wiele więcej pieniędzy i zmobilizować opinię publiczną. Zaczęto myśleć o włączeniu do akcji pomocy, dotychczas prowadzonej głównie siłami młodzieży harcerskiej i studenckiej, ludzi cieszących się autorytetem społecznym. Macierewicz, Onyszkiewicz i Naimski, a także Chojecki i Wujec uważali, że trzeba powołać społeczny komitet, który mógłby roztoczyć patronat nad całą akcją, by ją uwiarygodnić.
Chodziło też o coś więcej. „Od początku była świadomość, że to jest moment, w którym można zbudować jawną organizację opozycyjną. Najmocniej reprezentował to Antoni Macierewicz” – wspomina Wojciech Onyszkiewicz.
Pierwsze komunikaty o represjach wobec robotników
W akcji pomocy prześladowanym robotnikom, która stanowiła prolog KOR, najważniejsze były – tak jak w późniejszej działalności komitetu – konkretna pomoc ludziom skrzywdzonym przez władze i gromadzenie rzetelnej wiedzy o represjach. Toteż od początku starano się zbierać relacje o protestach z 25 czerwca 1976 r. i późniejszych prześladowaniach.
Synteza tych informacji znalazła się pod koniec sierpnia w dwóch opracowaniach uczestników akcji pomocy. Cechując się bardzo rzeczowym, pozbawionym emocji stylem i precyzyjnym wyliczeniem faktów, stanowiły one pierwowzór przyszłych „Komunikatów KOR”. Odpowiedzią opozycji na kłamliwą propagandę reżimu miała być rzetelność i wiarygodność.
Autorem pierwszego z tych opracowań był Henryk Wujec. Poprosił go o nie Andrzej Wielowieyski z Klubu Inteligencji Katolickiej w celu przedstawienia sprawy biskupom. Wujec z pomocą Wojciecha Onyszkiewicza opisał przebieg protestu w Ursusie i brutalne postępowanie milicji. Wielowieyski przekazał tekst ks. Alojzemu Orszulikowi z sekretariatu Episkopatu Polski.
W tekście znalazł się pierwszy opis „ścieżek zdrowia”: „Po przewiezieniu na Komendę MO w Ursusie zatrzymani musieli przejść przez szpaler milicjantów bijących na oślep pałkami. Niektórych przepędzano przez szpaler dwukrotnie. (…) Na tyłach Komendy urządzono tzw. ścieżkę zdrowia – zatrzymanym kazano biegać w kółko pod gradem uderzeń pałkami. Prawdopodobnie wszyscy zatrzymani byli bici, bowiem jak dotąd nie wiadomo nam o odstępstwach od tej reguły”.
W równie rzeczowym stylu informowano o drakońskich wyrokach kolegiów i sądów, o bezprawnych zwolnieniach z pracy i fatalnej sytuacji życiowej aresztowanych i ich rodzin. Z charakterystyczną ostrożnością szacowano liczbę osób zatrzymanych (ok. 300) i wyrzuconych z pracy – od 250 do 1500.
Taka sama ostrożność cechowała podsumowanie akcji pomocy opracowane 25 sierpnia przez Antoniego Macierewicza. Liczbę usuniętych z pracy szacował on między 300 a 800 osób. Dokładne informacje udało się zebrać o 54 osobach, stałą pomocą objęto 31 rodzin, wydatki sięgnęły kwoty 35 tys. zł. Macierewicz przewidywał, że w miarę docierania do kolejnych poszkodowanych potrzebne będą znacznie większe pieniądze.
Skala pomocy udzielonej w pierwszym miesiącu była już wszakże imponująca – jak na przedsięwzięcie grona prywatnych osób, podjęte przecież spontanicznie, bez żadnych przygotowań. Było to możliwe dzięki zapałowi kilkudziesięciu niezważających na ryzyko represji młodych ludzi, dzięki gotowości adwokatów, by bronić w sądach PRL antypaństwowych „wichrzycieli”, dzięki ofiarności tysięcy osób przekazujących datki na rzecz prześladowanych robotników. Na takiej gotowości do społecznego zaangażowania opierać się będzie cała działalność KOR.
Informacja Wujca odegrała rolę w zmobilizowaniu Episkopatu, który we wrześniu podejmie kwestię prześladowanych. Wcześniej z postulatem wolności dla skazanych i powrotu do pracy wyrzuconych robotników wystąpił warszawski Klub Inteligencji Katolickiej.
W liście do przewodniczącego Rady Państwa działacze katoliccy pisali, że brutalny odwet na protestujących w czerwcu obniża autorytet władzy w społeczeństwie. Winni bicia aresztowanych powinni za to odpowiedzieć. „Protest jest elementarnym prawem obywatelskim, a także często ważnym elementem informacji i dialogu. Nie może być on więc traktowany jak przestępstwo”. Pismo podpisali m.in. ks. Bronisław Dembowski, Stanisława Grabska, Zdzisław Szpakowski, Andrzej Wielowieyski, Henryk Wujec, Jan Turnau.
Polski samizdat
Niezależnie od dobrze zorganizowanej grupy warszawskiej z pomocą dla represjonowanych w Radomiu spieszyli ludzie z innych stron Polski. Próbę taką podjęli studenci z Lublina, m.in. Wojciech Samoliński i Zdzisław Bradel, których duszpasterzem był niepokorny dominikanin ojciec Ludwik Wiśniewski. Jego prośba do znajomego radomskiego księdza o ułatwienie kontaktu z rodzinami prześladowanych robotników spotkała się jednak z odmową. Nie wszyscy duchowni byli gotowi do wsparcia politycznie ryzykownej akcji.
Takich wahań nie miał Bogdan Borusewicz z Gdańska, który na przełomie sierpnia i września 1976 r. pojawił się w Radomiu. Absolwent KUL i członek grupy ojca Wiśniewskiego zebrał wraz z przyjaciółmi z Trójmiasta – Aleksandrem Hallem, Aramem Rybickim i innymi – pieniądze i pojechał na własną rękę szukać osób wymagających pomocy. Za pierwszym razem nie zdołał nikogo znaleźć w obcym mieście. Nie dał jednak za wygraną i podczas kolejnego przyjazdu poszedł na cmentarz, usiłując znaleźć groby ofiar. W końcu udało mu się skontaktować z rodziną jednego ze skazanych. Dał jej pieniądze, ale wciąż nie miał adresów innych represjonowanych. Po raz trzeci przyjechał do Radomia w połowie września. Trafił wtedy na grupę warszawskich opozycjonistów, m.in. Mirosława Chojeckiego. Borusewicz będzie reprezentował gdańską opozycję w KOR.
Jacek Kuroń, najbardziej znana postać opozycji, nie mógł uczestniczyć w akcji pomocy, gdyż powołano go na trzymiesięczne przeszkolenie wojskowe w Białymstoku. Żywo jednak interesował się rozwojem sytuacji. Z odwiedzającym go w jednostce Sewerynem Blumsztajnem snuł plany utworzenia pisma opozycji informującego o represjach i akcji pomocy. Wzorem były wydawnictwa rosyjskich dysydentów – samizdat. Przepisywane na maszynie i przekazywane z ręki do ręki tworzyły krwiobieg ruchu obrony praw człowieka w ZSRR. Podobną integrującą funkcję miało pełnić przepisywane na maszynie polskie pismo niezależne. O jego stworzeniu grono uczestników akcji pomocy zadecydowało w połowie września. Redagowaniem zajęli się Blumsztajn, Antoni Libera, Jan Lityński i Adam Wojciechowski. Na tytuł wybrano historyczną nazwę głównego pisma Armii Krajowej – „Biuletyn Informacyjny”. Pierwszy numer ukazał się w końcu września.
W tekście od redakcji pisano: „Biuletyn ma na celu przełamanie państwowego monopolu informacji obwarowanego przez istnienie cenzury w naszym kraju. Zamieszczone w nim informacje służą jawności życia publicznego i składają się na kronikę represji stosowanych tak przeciwko obywatelom, jak kulturze narodowej. Rozpowszechnianie biuletynu jest czynnym występowaniem w obronie praw obywatelskich; jest korzystaniem z tych praw. Przeczytaj, przepisz i daj innym do czytania. Ujawniaj przypadki zamachów na prawa obywatelskie. Pamiętaj! Niszcząc biuletyn, zaklejasz usta sobie i innym”. Będzie to credo całego niezależnego ruchu wydawniczego, który w Polsce rozwinie się na skalę niespotykaną w innych krajach komunistycznych.
Komitet, ale jaki?
O tym, by utworzyć komitet sprawujący patronat nad akcją pomocy dla robotników, jej uczestnicy zdecydowali w pierwszej dekadzie września 1976 roku podczas zebrania u Antoniego Libery. Uczestniczyli w nim m. in. Seweryn Blumsztajn, Mirosław Chojecki, Antoni Macierewicz, Piotr Naimski i Wojciech Onyszkiewicz.
Do prac nad powołaniem komitetu żywo włączył się Jan Józef Lipski. Do udziału w nim namawiał opozycjonistów starszej daty, którzy sygnowali listy w sprawie zmian w konstytucji, a z uwagi na pozycję w życiu publicznym byli mniej narażeni na ataki władz. Jako jeden z pierwszych zgodził się nestor opozycyjnej lewicy, prof. Edward Lipiński liczący 88 lat.
10 września prawnicy opozycji – Ludwik Cohn, Jan Olszewski i Aniela Steinsbergowa – uzgodnili formułę komitetu, która nie łamała obowiązującego prawa. Miała to być jawna instytucja społeczna, powołana w stanie wyższej konieczności w celu organizowania pomocy ofiarom represji z 25 czerwca 1976 roku, o czym władze zostaną formalnie poinformowane. Olszewski mówił, że utworzenie takiej organizacji będzie miało wielkie znaczenie jako publiczne zamanifestowanie czynnej solidarności polskiej inteligencji ze środowiskiem robotniczym. Opozycjoniści starszego pokolenia, mniej skłonni do ryzyka od młodych ludzi z akcji pomocy, nie chcieli jednakże, by powoływana instytucja miała charakter otwarcie antyrządowy. Będzie to główna oś międzypokoleniowego sporu wokół tej propozycji.
Po stronie młodzieży stał w tym sporze Jacek Kuroń będący zwolennikiem bardziej politycznej formuły i rysujący perspektywę ruchu społecznego. Tak samo uważał Macierewicz, który wraz z Naimskim i Onyszkiewiczem przygotował deklarację założycielską komitetu. On też był autorem przyjętej potem nazwy: Komitet Obrony Robotników.
Po konsultacjach z Lipskim i Olszewskim projekt miał być przedstawiony na spotkaniu 12 września szerszej grupie osób złożonej z weteranów opozycji, niepokornych pisarzy i naukowców. Młodzi ustalili, że na tym zebraniu reprezentować ich będą Naimski i Chojecki. Macierewicz i Onyszkiewicz chcieli pozostać w konspiracji na wypadek interwencji SB. Nikt przecież nie mógł być pewien, że cała sprawa nie zakończy się aresztowaniami.
Los prześladowanych robotników powrócił na publiczną wokandę 9 września. Konferencja Episkopatu zwróciła się do władz, by zaniechały wszelkich represji wobec ludzi, którzy sprzeciwili się w czerwcu podwyżce cen: „Uczestniczącym w tych protestach robotnikom trzeba przywrócić odebrane prawa, pozycję społeczną i zawodową. Wyrządzone krzywdy odpowiednio wynagrodzić, a wobec skazanych zastosować amnestię”. Wkrótce potem zaczęto zwalniać niektórych skazanych.
Zamach stanu
Komitet Obrony Robotników miał powstać 12 września 1976 roku na zebraniu u prof. Edwarda Lipińskiego.
Na zebraniu gromadzili się na nim twórcy i intelektualiści, którzy sygnowali wcześniejsze listy protestacyjne: Jerzy Andrzejewski, Jacek Bocheński, Kazimierz Brandys, Ludwik Cohn, Stanisław Hartman, Jan Kielanowski, Andrzej Kijowski, Halina Mikołajska, Jan Olszewski, Józef Rybicki i Aniela Steinsbergowa. Młodzież opozycyjną reprezentowali Mirosław Chojecki i Piotr Naimski oraz Antoni Libera i Krzysztof Hagemajer. Zebranie poprowadził Jan Józef Lipski, który przedstawił dramatyczny obraz represji, jakie spotkały uczestników Czerwca, i zaproponował powołanie Komitetu Obrony Robotników. Zebrani skłaniali się jednak ku mniej politycznej formule Komitetu Obrony Praw Człowieka i Obywatela, który miał patronować publicznej zbiórce pieniędzy. Napisano krótki wstęp do imiennej listy ofiarodawców. Szczegółowy projekt komitetu mieli przygotować na następne spotkanie, za dwa-trzy tygodnie, pani Steinsbergowa, Olszewski i Rybicki.
Opozycyjna starszyzna wstrzymała się więc przed podjęciem decyzji. Koncepcja KOR była dla wielu zbyt radykalna. Może po kilku tygodniach zdecydowaliby się na powołanie komitetu. Młodzi nie chcieli jednak czekać. Ze spotkania u Lipińskiego wynieśli przekonanie, że jego uczestnicy nigdy się nie zdecydują na utworzenie opozycyjnej instytucji. „Dostojne grono uznało wówczas, że żadnego komitetu nie będzie” – wspominał Chojecki.
Zupełnie inaczej sytuację oceniała policja polityczna, która uważała powołanie KOR za przesądzone. SB znało przebieg spotkania dzięki podsłuchowi u prof. Lipińskiego. „Wykorzystując określoną sytuację wewnętrzną w Polsce, jaka nastąpiła po wydarzeniach 25 czerwca br., przedstawiciele opozycji intelektualnej nawiązali kontakty ze środowiskiem robotniczym Warszawy […] – oceniało MSW 15 września. – Jest to pierwsza od wielu lat próba zakończona powodzeniem i stanowi fakt o kapitalnym znaczeniu politycznym. […] Ustanowienie „Komitetu do spraw obrony praw człowieka” i akcja na rzecz pomocy represjonowanym robotnikom doprowadziły do integracji środowisk opozycyjnych”.
Opozycyjna młodzież postanowiła powołać KOR niezależnie od poparcia starszej generacji. – Uważaliśmy, że trzeba przełamać tę niemożność, stworzyć instytucję, a jeżeli potem nas zamkną, to zjawią się następni, którzy to poprowadzą – wspominał Naimski. Według Lipskiego był to swoisty zamach stanu ze strony młodych, któremu przyklasnął. Mocno poparł ich Jacek Kuroń, który 13 września przyjechał do Warszawy na przepustkę.
Akces Kuronia był kluczowy z uwagi na jego autorytet w środowisku „komandosów” i wśród weteranów PPS. Razem z młodymi zdecydowali, że utworzą komitet niezależnie od tego, czy uda się pozyskać do tej idei starszą generację. W rozmowach z potencjalnymi sygnatariuszami apelu założycielskiego zwracali się już nie z propozycją założenia komitetu, tylko przyłączenia się do istniejącego już Komitetu Obrony Robotników. Poza Lipińskim zdecydowali się na to Cohn, Rybicki, Steinsbergowa, Adam Szczypiorski, Wojciech Ziembiński i ks. Jan Zieja. Z Poznania przyłączył się Stanisław Barańczak.
Tymczasem 16 września w Radomiu milicja zatrzymała Liberę, Macierewicza, Ludwika Dorna, Zofię Krajewską, Jana Tomasza Lipskiego, Zofię Winawer i Stanisława Puzynę, którzy przyjechali na proces jednego z uczestników Czerwca. Była to pierwsza interwencja przeciwko ludziom pomagającym robotnikom. Podczas przesłuchania nie żałowano im wyzwisk, a Dorn został pobity. Próbowano wybić im z głowy przyjazdy do Radomia. Opozycjoniści nie zamierzali wszakże rezygnować, bo obecność na procesach stanowiła równie ważny element ich akcji, jak pomoc finansowa i prawna. Chodziło o to, aby patrzeć na ręce podporządkowanym partii sądom i demonstrować solidarność z oskarżonymi. Tym większej aktualności nabrała jednak kwestia utworzenia komitetu, który mógłby sprawować patronat nad akcją i jej młodymi uczestnikami.
W służbie „dobrej sprawy Ojczyzny, Narodu, Człowieka”
Komitet Obrony Robotników został utworzony 22 września 1976 roku w warszawskim mieszkaniu Anieli Steinsbergowej.
Na spotkanie, którego przebieg znamy z podsłuchu SB, przyszli m.in. Ludwik Cohn, Jan Józef Lipski, Antoni Macierewicz, Piotr Naimski i Jan Olszewski. Jacka Kuronia nie było – musiał wrócić do jednostki wojskowej. Macierewicz przyniósł tekst apelu KOR, który wiele osób zgodziło się już podpisać. Pani Steinsbergowa i Cohn wyrażali jeszcze obawy, że słowo „komitet” w nazwie da władzom pretekst do represji przeciwko nielegalnej organizacji. Te wahania przeciął Macierewicz, poparty przez Lipskiego, oświadczając, że Komitet zostanie założony niezależnie od tego, czy zebrani zdecydują się na to czy nie. Wszyscy poza Olszewskim, który jako czynny obrońca nie chciał otwarcie się angażować w opozycyjną inicjatywę, podpisali „Apel do społeczeństwa i władz PRL”.
Tekst apelu przepisała nazajutrz na maszynie Anna Rudzińska, która miała już za sobą rok więzienia za współpracę z paryską „Kulturą”. „Uprzedzam, że za to można siedzieć” – mówił Lipski, który ją o to poprosił. „Albo to ja tego nie wiem” – odparła Rudzińska, siadając do maszyny. O powstaniu KOR postanowiono formalnie zawiadomić władze PRL. 23 września przed północą apel, z listem przewodnim Jerzego Andrzejewskiego do marszałka Sejmu, nadała na poczcie Marta Miklaszewska. A Wojciech Ziembiński przekazał deklarację KOR prymasowi Stefanowi Wyszyńskiemu.
Pierwszy dokument Komitetu Obrony Robotników zupełnie nie przypominał rewolucyjnej odezwy. Był poważny, rzeczowy i konkretny. Na początku opisano prześladowania uczestników robotniczego protestu, podkreślając łamanie prawa przez organy władzy.
„Ofiary obecnych represji nie mogą liczyć na żadną pomoc i obronę ze strony instytucji do tego powołanych (.). W tej sytuacji rolę tę musi wziąć na siebie społeczeństwo, w interesie którego wystąpili prześladowani. Społeczeństwo bowiem nie ma innych metod obrony przed bezprawiem jak solidarność i wzajemna pomoc. Dlatego poniżej podpisani zawiązują Komitet Obrony Robotników celem zainicjowania wszechstronnych form obrony i pomocy”.
Chodziło o pomoc prawną, finansową i medyczną. Ważne też było informowanie o prześladowaniach. „Jesteśmy przekonani, że jedynie publiczne ujawnienie poczynań władzy może być skuteczną obroną” – deklarowali założyciele KOR.
„Gdziekolwiek w kraju są represjonowani – obowiązkiem społeczeństwa jest zorganizowanie się celem ich obrony. W każdym środowisku, w każdym zakładzie powinni znaleźć się ludzie odważni, inicjujący zbiorowe formy pomocy. Zastosowane wobec robotników represje stanowią naruszenie podstawowych praw człowieka, uznanych zarówno w prawie międzynarodowym, jak i obowiązujących w polskim prawodawstwie: prawo do pracy, strajku, prawo do swobodnego wyrażania własnych przekonań, prawo do udziału w zebraniach i demonstracjach. Dlatego Komitet domaga się amnestii dla skazanych i aresztowanych i przywrócenia wszystkim represjonowanym pracy – solidaryzując się w tych żądaniach z uchwałą Konferencji Episkopatu Polski z 9 września 1976 roku”.
Do społeczeństwa apelowano o poparcie tych żądań. „Jesteśmy jak najgłębiej przekonani, iż powołując Komitet Obrony Robotników do życia oraz działania, spełniamy obowiązek ludzki i patriotyczny, służąc dobrej sprawie Ojczyzny, Narodu, Człowieka”.
Ostatnie zdanie wyszło spod pióra Jerzego Andrzejewskiego. Poza nim apel podpisali: Stanisław Barańczak, Ludwik Cohn, Jacek Kuroń, Edward Lipiński, Jan Józef Lipski, Antoni Macierewicz, Piotr Naimski, Antoni Pajdak, Józef Rybicki, Aniela Steinsbergowa, Adam Szczypiorski, ks. Jan Zieja i Wojciech Ziembiński.
Czternastu założycieli Komitetu wiele różniło. Obok niepodległościowych socjalistów i piłsudczyków byli wśród nich dawni komuniści, obok wolnomyślicieli – katolicki kapłan. Najwięcej było osób związanych z demokratyczną i antykomunistyczną tradycją Polskiej Partii Socjalistycznej – nestor KOR, 88-letni profesor ekonomii Edward Lipiński, 82-letni adwokat Antoni Pajdak, skazany w moskiewskim procesie szesnastu przywódców Polskiego Państwa Podziemnego, 81-letni historyk Adam Szczypiorski, poseł na Sejm RP i więzień Sachsenhausen, 80-letnia adwokat Aniela Steinsbergowa, broniąca w procesach politycznych zarówno przed wojną, jak i po wojnie, i 74-letni adwokat Ludwik Cohn. Idee socjaldemokratyczne bliskie były też 50-letniemu historykowi literatury Janowi Józefowi Lipskiemu i 42-letniemu wychowawcy Jackowi Kuroniowi.
W Komitecie reprezentowana była również tradycja Armii Krajowej. 75-letni nauczyciel Józef Rybicki w czasie wojny stał na czele Kedywu Okręgu Warszawskiego AK i walczył w powstaniu warszawskim. Uczestnikiem powstania i żołnierzem AK był także Lipski. Akowską przeszłość miał 79-letni ksiądz i działacz społeczny Jan Zieja, kapelan Komendy Głównej AK, BCh i Szarych Szeregów. Legendę AK kultywował 51-letni redaktor Wojciech Ziembiński.
Kilku założycieli KOR należało w przeszłości do PZPR (tylko prof. Lipiński wciąż był członkiem partii, ale wkrótce został wyrzucony). Komunistyczne zaangażowanie mieli za sobą 67-letni pisarz Jerzy Andrzejewski i Jacek Kuroń, od dawna czynni w opozycji. Krótki epizod w PZPR miał także 30-letni poeta Stanisław Barańczak. Najmłodszą generację opozycji, która latem 1976 roku rozpoczęła akcję pomocy robotnikom, reprezentowali 28-letni historyk Antoni Macierewicz i 25-letni biochemik Piotr Naimski.
Szef SB gen. Krzysztoporski określił twórców KOR jako „starych znajomych aparatu bezpieczeństwa”. Połowa spośród założycieli Komitetu przeszła przez komunistyczne więzienia (najwyższy wyrok – 10 lat – otrzymał Rybicki, za powojenną działalność w WiN), wszyscy od wielu lat sprzeciwiali się systemowi. Wiedzieli, na co się decydują, zakładając pierwszą jawną instytucję opozycyjną w PRL.
Prymas Wyszyński wspiera KOR
Władze PRL uznały solidarność inteligencji z robotnikami za poważne zagrożenie. „Po raz pierwszy od 20 lat tradycyjna opozycja – grupki intelektualistów – ma szansę na rozszerzenie kręgu swoich zwolenników” – oceniał Mieczysław F. Rakowski w 1976 r.
W dniu powstania KOR, 23 września 1976 roku, do Radomia na kolejny proces uczestników Czerwca ’76 przyjechali Ludwik Dorn, Grażyna Jaglarska, Antoni Macierewicz i Marek Tomczyk. Zatrzymani przez milicję wiele godzin spędzili w komisariacie. Pobito Tomczyka i Dorna, który dostał pałką w gołe pięty.
Ten incydent z jednej strony dowodził, jak bardzo KOR jest potrzebny, a z drugiej – że władze PRL uznały solidarność inteligencji z robotnikami za poważne zagrożenie. „Po raz pierwszy od 20 lat tradycyjna opozycja – grupki intelektualistów – ma szansę na rozszerzenie kręgu swoich zwolenników” – oceniał Mieczysław F. Rakowski w swoim dzienniku. Reżim postanowił udawać, że Komitetu Obrony Robotników nie ma. Milczały na ten temat kontrolowane przez komunistów media. List Jerzego Andrzejewskiego nie został przez marszałka Sejmu PRL przyjęty do wiadomości. Odesłano go pisarzowi z adnotacją, że „tekst ten nie nadaje się do rozpatrywania zarówno ze względów formalno-prawnych, jak i zawartą w nim treść”.
Wiadomość o powstaniu KOR z wielkim uznaniem przyjął natomiast kardynał Stefan Wyszyński. Prymas zadania Komitetu widział przede wszystkim w sferze obrony praw ludzi pracy. 29 września napisał do Jana Józefa Lipskiego: „Dziękuję całym sercem za list z Apelem do Społeczeństwa i Władz. [.] Dziś trzeba mocno przypominać obowiązki Władzy, płynące z Kodeksu Pracy. Trzeba też budzić poczucie sumienności i szacunku dla człowieka pracującego. To jest sprawa, którą przypominają ewangelie i List Św. Jakuba Apostoła, oraz Encykliki Społeczne”. Moralne wsparcie prymasa było ważne dla założycieli KOR, choć nie zamierzali go upubliczniać.
Tegoż dnia do Komitetu przystąpiła Halina Mikołajska. Wielka aktorka, przyłączając się do opozycyjnej inicjatywy, oddawała jej część własnej popularności. Toteż stanie się obiektem szczególnie brutalnych ataków ze strony bezpieki.
Tydzień po powołaniu Komitetu ukazał się w formie maszynopisu pierwszy numer „Komunikatu” KOR. Kolejne wydawano co kilka tygodni. „Komunikat” stanowił rodzaj dziennika urzędowego KOR – nie było w nim miejsca na komentarz czy publicystykę. Skupiony na faktach, unikający akcentów politycznych, przynosił sprawozdania z działań KOR. Bardzo dbano o rzetelność i wiarygodność informacji.
W rzeczowym, bezosobowym stylu, nazwanym „korkowcem”, komunikaty opisywały skalę represji, powszechne bicie, procesy i wyroki, utratę pracy. Przedstawiały zakres i rodzaj udzielonej pomocy w poszczególnych miastach. Skrupulatnie wyliczały poniesione wydatki. Informowały także o szykanach milicji wobec uczestników akcji pomocy. Publikowały nazwiska pracowników MO, SB i sądownictwa „zasłużonych” w prześladowaniu uczestników protestów czerwcowych i opozycjonistów.
Na końcu każdego numeru widniała lista członków KOR z adresami i telefonami. Ta demonstracyjna jawność stała się zasadą postępowania opozycji.
Głównym redaktorem „Komunikatu” był do września 1977 roku Antoni Macierewicz. Poza nim kolegium redakcyjne tworzyli Jacek Kuroń, Jan Józef Lipski, Piotr Naimski i Wojciech Ziembiński.
Kalendarium drukowane jest od czerwca w Gazecie Wyborczej. Udostępnione na stronie za zgodą autora i wydawcy. Kolejne odcinki niebawem.