Jerzy Andrzejewski (1909-1983)
Na literacki parnas wdarł się jeszcze przed wojną powieścią “Ład serca”. W czasie wojny z ramienia rządu londyńskiego był odpowiedzialny – wraz z Marią Dąbrowską i Jarosławem Iwaszkiewiczem – za los materialny pisarzy. “Odbierałem co miesiąc znaczną sumę pieniędzy i w charakterze Świętego Mikołaja rozwoziłem je kolegom – wspominał. – Jeździłem parokrotnie do Krakowa, a nawet i do Lwowa. Byłem całkowicie pozbawiony poczucia niebezpieczeństwa”.
Na jego akces do nowej władzy miała niewątpliwie wpływ gorzka ocena sensowności Powstania Warszawskiego. “Niepodobna nie nienawidzić ludzi – pisał w “Przekroju” – którzy spowodowali zniszczenie Warszawy. Żadne intencje nie mogą ich usprawiedliwić. Historia nie jest dziejami intencji, lecz czynów, i nawet ich tragizm nie zmazuje winy”.
W 1948 roku opublikował powieść “Popiół i diament”, która na lata zagościła na listach lektur szkolnych i stała się kanoniczną wersją dylematów moralnych, z jakimi przyszło się zmierzyć społeczeństwu w zniewolonej przez Sowietów Polsce.
W czasach stalinowskich z zapałem pełnił funkcję aktywisty, wychowawcy, działacza. Jeździł w teren, agitował, a w swojej publicystyce gromił wroga klasowego, imperialistów, burżujów, bankierów, demaskował dywersantów i spiski wielkich koncernów.
Ale to Andrzejewski był jednym z pierwszych, którzy się otrząsnęli, i to on był autorem pierwszego literackiego samizdatu czasu odwilży. Napisany jesienią 1953 r. “Wielki lament papierowej głowy” był przez lata znany tylko z krążącego wśród przyjaciół maszynopisu. Bohater opowiadania, znany pisarz, ma senny koszmar. Kiedyś – w snach przynajmniej – umiał fruwać, a tu nagle spętała go niemoc. Gdy w końcu z trudem dociera do wypełnionej tłumem sali, uświadamia sobie, co go tak gnało: ma wygłosić Bardzo Ważną Mowę. Z ust płynie mu slogan za sloganem, frazes za frazesem, banał za banałem, a on, uszczęśliwiony, wsłuchuje się w brawa. Ale oto w którymś momencie publiczność zaczyna najpierw szemrać, potem szeleścić, wreszcie po kolei wszyscy owijają sobie głowy gazetami. Wkrótce na sali nie ma już ani jednej prawdziwej głowy, jedynie papierowe. Ciągnie jednak dalej i dalej w przerażeniu, że to się nigdy nie skończy, że będzie musiał tak przemawiać aż do śmierci. Potem – już w domu – patrzy w lustro i widzi, że on sam też ma papierową głowę.
W 1958 r. wystąpił z partii. W 1964 r. znalazł się wśród sygnatariuszy Listu 34, pierwszego w PRL-u protestu intelektualistów przeciw cenzurze. W końcu lat 60. zdecydował się jako pierwszy z krajowych pisarzy opublikować pod własnym nazwiskiem w paryskiej “Kulturze” odrzuconą przez cenzurę książkę – “Apelację”.
Gdy 20 sierpnia 1968 roku polskie wojska wkroczyły do Czechosłowacji, odważył się jako jeden z nielicznych na głos sprzeciwu wobec interwencji. “Ten protest, zrodzony z oburzenia, bólu i ze wstydu, jest jedyną rzeczą, jaką w obecnych warunkach mogę ofiarować Panu, Pańskim przyjaciołom i kolegom” – pisał do przewodniczącego Związku Pisarzy Czechosłowackich Eduarda Goldstuckera.
We wrześniu 1976 roku, choć już mocno schorowany, wstąpił do KOR-u. Reakcja SB była natychmiastowa: nękano go napastliwymi telefonami, słano listy z pogróżkami i obelgami. Pisarz ciężko to znosił, ale dalej podpisywał apele, a fragmenty swojej “Miazgi” publikował w drugoobiegowym “Zapisie”.
Zmarł w 1983 roku, a na jego pogrzeb stawili się liczni pracownicy wiadomego resortu, by z ubecką skrupulatnością odnotować czas trwania mów pogrzebowych i nazwiska żałobników. W ostatnim meldunku w teczce MSW założonej na Andrzejewskiego zapisano: “Sposób zakończenia sprawy – śmierć figuranta”.
Oprac. Anna Bikont, Joanna Szczęsna
Źródło: Gazeta Wyborcza, Fot. Wikimedia