Mieczysław Grudziński, „Zapis. Literatura polska bez cenzury 1977 – 1982”. Wydawnictwo Mówią Wieki, Warszawa 2015

„Chcesz przeczytać kawałek dobrej literatury, wydrukuj ją sobie sam” – tak mawiał w latach 70. ubiegłego stulecia pewien drukarz Niezależnej Oficyny Wydawniczej NOW-a. Książki, jak zresztą wszystko inne, były w PRL-u towarem deficytowym. Ale w tym powiedzeniu nie o to chodziło. Szło zaś o to, że niektóre książki, a zwłaszcza nazwiska niektórych polskich i nie-polskich pisarzy (choć nie tylko) znajdowały się na tzw. indeksie, czyli w rejestrze książek zakazanych lub dostępnych tylko dla wybranych. Deficyt takiej literatury był większy niż innych powszechnie niedostępnych w PRL-u towarów. Łatwiej było kupić kawior na bazarze przy ulicy Polnej w Warszawie, niż przeczytać wiersz Czesława Miłosza, prozę Kazimierza Orłosia lub recenzję z „książek najgorszych” Stanisława Barańczaka. W opinii rządców PRL-owskiej kultury Polak miał prawo, a nawet powinien, czytać o przygodach bohaterskiego oficera SB, zwalczającego amerykańskich szpiegów lub niemieckich „odwetowców z Bonn”, a nie książki Mariana i Kazimierza Brandysów, Aleksandra Sołżenicyna albo nieszkodliwego czasami, a czasem wywrotowego Amerykanina, Kurta Vonneguta, który podczas wizyty w Polsce był absolutnie zachwycony, że jego powieść „Matka Noc” została wydana „pod ziemią”.

„Kawałkowi dobrej literatury”, wydrukowemu na własną rękę, miało służyć powołanie „Zapisu” – pisma literackiego, grubego co najmniej na dwa palce (nazywanego wówczas z rosyjska „tołstym żurnałem”). Ukazywało się nieregularnie od 1977 r., a niektóre numery były de facto jedną książką, jak w przypadku znakomitej powieści „Mała Apokalipsa” Tadeusza Konwickiego, powieści, według której zrealizowano nawet film na Zachodzie. Film nie odniósł przytłaczającego sukcesu, natomiast „Małą Apokalipsę” z „Zapisu” przekazywano sobie z rąk do rąk, aż do całkowitego zaczytania powielaczowej odbitki. Podobnie było z „Kompleksem polskim” Konwickiego, który również ukazał się w „Zapisie”. Każdy adept polonistyki przyzna dzisiaj, że bez tych dwóch książek nie ma kanonu polskiej literatury.
Mieczysław Grudziński, współpracownik KOR-u i redaktor „Biuletynu Informacyjnego” układa historię „Zapisu” z rozmów z jego twórcami – pisarzami wykluczonymi przez PRL z kulturowego obiegu Polski i skazanymi na zapomnienie. Dodaje głosy ludzi, którzy do tego stopnia szanowali dobrą literaturę, że dla wolnego słowa byli gotowi poświęcić wolny czas, święty spokój i osobiste bezpieczeństwo. To nie tylko opowieść ludzi pióra o wydobywaniu się z komunistycznej cenzury, ale też wspomnienie o tym, jak drukowało się i kolportowało „Zapis”.

Okazuje się, że można było pożenić w działaniu młodych chłopaków z umorusanymi farbą rękoma, stojących przy powielaczach i offsetach, z subtelnymi pisarzami, dumającymi nad lekkością i precyzją polszczyzny. Dla polskiej emigracji na Zachodzie wsparcie „Zapisu” należało do priorytetów. Szkoda, że „Zapis”, wychodzący pod komunistyczną opresją, nie został reaktywowany w wolnej Polsce. Wygląda na to, że pielęgnujemy piękne słowo wtedy tylko, gdy ktoś chce je nam odebrać.

Do kupienia TUTAJ.